Osoby:
Matka
Synek
Przyjaciel
Kolega
Ojciec
światło, lustro, umywalka, sedes
stół, cztery krzesła, szafka, gazówka, garnek, magnetofon
Matka miesza łyżką w garnku. Dzwoni domofon.
Matka:
Dzień dobry… Tak, tak, Synek dzwonił i prosił przekazać, że będzie chwilkę później. Wejdź, to mi pomożesz w garnku mieszać… A co to za problem? Przecież krzeseł wystarczy.
Słychać otwierający drzwi dźwięk domofonu. Matka wraca do mieszania. Po chwili do kuchni wchodzą Przyjaciel i Kolega.
Przyjaciel:
Dzień dobry, pani Matkowa.
Matka:
Bardzo dobry! Nie zdejmujcie butów. Jedynie plecaki zostawcie w korytarzu.
Przyjaciel:
Pani Matkowa, to jest Kolega ze szkoły.
Matka:
O proszę. A Kolega umie mieszać?
Przyjaciel:
I to jeszcze jak! To chyba jego ulubione zajęcie.
Matka:
To niech Kolega miesza, a ja pójdę po coś, żeby przynieść i wrzucić do garnka.
Matka wychodzi z kuchni.
Przyjaciel:
Widzisz, mówiłem Ci, że będzie super.
Kolega:
Super, to dużo powiedziane, ale niech Ci będzie. Mogę czuć się super.
Przyjaciel:
To dziwne, że Synka jeszcze nie ma. On nigdy się nie spóźnia.
Matka wraca z czymś w słoiku i przejmuje mieszanie.
Matka:
Tak, to prawda, Synek nigdy się nie spóźnia. Nawet urodził się kilka dni przed terminem, żeby nikt nie musiał na niego czekać. To on zazwyczaj czeka i bardzo często ktoś mu to jego czekanie przerywa. Jak on wtedy słodko się wścieka, ale tylko oczami. Milczy jak grób i wzrokiem wyprasza człowieka z zasięgu swoich oczu.
Kolega:
Dzisiaj się spóźnia.
Matka zatyka łyżką usta Koledze.
Matka:
Może dodać jeszcze soli? A może za mało pikantne? Ale co się stało? Dlaczego Kolega milczy? Czy ktoś powiedział coś nie tak? A może łyżka za gorąca? Ach tak, zapomniałam. Wyparzanie języka wymaga milczenia, a przede wszystkim cierpliwości. To rzecz ściśle związana z czekaniem. Synek mój, by wiedział co Koledze doradzić w tym jego nowym, życiowym doświadczeniu. Możliwe, że zanurzyłby się w czekaniu, doprowadzając zaistniałą sytuację do samorozwiązania. Kolega obliże usta, bo wygląda jak niemowlę. Łyżka jest do mieszania, a nie do wychowywania kolegów. Kolega weźmie się w garść i miesza wolno i równo.
Matka wychodzi z kuchni.
Przyjaciel:
Po coś pyskował? Nie znasz Synka. Jak Matka mówi, że się nie spóźnia, to się nie spóźnia! Zaufałem Ci, a Ty na dzień dobry taki numer wywijasz!
Kolega:
Dom wariatów…
Przyjaciel:
Wariatów, ale o dobrym sercu. Wiesz, że ludzie tak samą mówią o Tobie? A ja się z nimi nie zgadzam, tak jak zabraniam Ci wyrażać się źle o tym domu. Ty sobie sprawy nie zdajesz ile was łączy.
Kolega:
Mieszanie?
Przyjaciel:
Powiedz mi tak szczerze, po co to wszystko? Nie wierzę, że te pyskówki są Ci do szczęścia potrzebne. Jeżeli ktoś Ci kiedyś doradził, żeby wobec innych być niemiłym i nieufnym gburem, to był to, albo kiepski żartowniś, albo bardzo nieszczęśliwy człowiek.
Kolega:
Muszę do łazienki
Przyjaciel:
Nie możesz! W żadnym wypadku! Matka Cie prosiła, żebyś mieszał,to mieszaj!
Kolega:
Przecież możesz za mnie pomieszać?
Przyjaciel:
Ani mi się śni! Nie możemy zawieść Matki!
Kolega:
My?
Przyjaciel:
Powiedziałem, że uwielbiasz mieszać, to proszę Cię, uwielbiaj! Nie rób ze mnie kłamcy, bo nim nigdy nie byłem i nie będę… przynajmniej w oczach Matki…
Kolega:
Przecież to nie Twoja matka.
Matka wraca do kuchni.
Matka:
A co Wy tacy zmieszani?
Przyjaciel:
Chodzi o zapach.
Matka:
To przyprawa, którą muszę wynosić do piwnicy. Synek ją bardzo lubi, ale tylko w posiłku. Na talerzu już tak nie pachnie tylko świetnie smakuje. Sami się przekonacie. Zostaniecie na podwieczorku?
Kolega:
Czy mogę skorzystać z toalety?
Przyjaciel:
A kto będzie mieszał?
Matka:
Idź, idź… Przyda Ci się trochę miejsca na pyszności. Ja pomieszam. Pierwsze drzwi po lewej.
kwiaty, magnetofon szpulowy, stół, krzesło
Zapala się światło. Wchodzi Kolega. Zamyka drzwi na zamek i zaczyna przeszukiwać łazienkę. Do plecaka chowa perfumy, suszarkę do włosów i depilator. Przegląda się w lustrze, po czym przemywa twarz wodą i wychodzi, mimochodem spuszczając wodę.Gaśnie światło.
Matka:
A ty znajdź proszę deskę do krojenia. Powinna być w szafce za tobą. Nóż też tam powinien być. Drobniutko posiekasz pietruszkę. Wiem, że jesteś dokładny, więc Ci ufam. Zresztą byście się nie przyjaźnili, gdyby nie ta Wasza staranność. Czasem to trudne dla ludzi, którzy robią co mogą, ale niestety…
zaczyna się wzruszać
Staram się jak mogę, żeby niczego mu nie brakowało, żeby chodził czysto i ciepło ubrany, żeby zdrowo jadł, żeby się realizował w tych swoich dziwactwach… Wiesz, że on ma tylko mnie na tym świecie. Niestety jeden rodzic, to zawsze tylko jeden rodzic, choćby nie wiem co. Myślisz, że dla żartu chodzi z tym meszkiem pod nosem? Nie mam serce mu o nim powiedzieć. Do tego nie mam pojęcia jak faceci się golą. Mąż chodził z brodą, ojciec też. Dziadkowie jedynie byli ogoleni, ale szybko pomarli. Przecież depilatora mu nie pożyczę. Jak on z taką czerwoną twarzą, by się w szkole pokazał. Zjedli by go spojrzeniami. Nie mówiąc już o wyzwiskach. On mógłby tego nie znieść. Brak ojca jest dla matki brakiem nie do uzupełnienia. Jestem bardzo wdzięczna Waszej rodzinie za otwartość jaką nas obdarzacie, ale dobrze wiesz, że są pewne granice prywatności, których nawet przyjacielska relacja nie jest w stanie przekroczyć. Z ojcem synowi łatwiej się rozmawia, bo dużo więcej ich łączy. Mówią, że to matka jest bliżej dziecka, ale tylko przez pierwsze trzy lata. Później wszystko się wyrównuje. U nas nie zdążyło się wyrównać.
Kolega wraca.
Przyjaciel:
O proszę, jaki lekki. Nie słychać, że idzie. Niech Kolega zmieni Panią Matkową nad garnkiem.
Matka:
Nie trzeba, a nawet nie można. Teraz jest moment dodawania przyprawy, i tylko ja i moja matula wiemy w jakim tempie, i w którą stronę trzeba mieszać żeby się wszystko w garnku pięknie połączyło.
Przyjaciel:
Kolega chętnie się dowie czegoś nowego o mieszaniu. W szkole mało jest praktyki, dlatego po lekcjach musimy być czujni i korzystać z każdej napotkanej okazji.
Matka:
Tak tak, trzeba być czujnym…. i cierpliwym. Jak się Kolega odpowiednio długo napatrzy, to potem nie będzie musiał praktykować, tylko weźmie się do roboty. W życiu nie ma czasu na próby, tylko na działanie… i czekanie. Dobrze wyczekaną pracę wykonuje się sprawnie i szybko. Kolega się dzisiaj napatrzy, to jutro ugotuje wszystko jak należy, bez zastanawiania się i drapania po głowie. Minuta za późno, i już, poprawność polityczna zasiada z rodziną do obiadu. Czuję, że zupa za kwaśna, ale nie jestem pewna, więc pytam, a Synek zachwala, od dziesięciu minut bawiąc się makaronem na talerzu. Normalnie, to by już o drugą dokładkę prosił, a nie grzeczne słówka dobierał. O błędach powinno się mówić głośno, Oczywiście, zachowując przy tym odpowiednią łagodność. To najlepsza edukacja. Moja babka tak wychowała matulę, a matula mnie, dlatego jeśli ktoś prosi o naukę, to nie ma zmiłuj. Żadnego przymykania oka na błędy. Oczywiście chodzi tylko i wyłącznie o manualne zdolności. Ja Synkowi nie każę obniżać głosu, bo choć już po mutacji, to dalej piszczy niemiłosiernie. Taki jego urok. Ale... jeśli Synek śmieje się z wzrostu rówieśnika, to to już jest brak kultury, na który muszę zareagować. Kolega na pewno ma swoje tempo w życiu, i ja mu go zmieniać nie mam zamiaru, tylko niech Kolega zobaczy pracę, raz, drugi, a potem niech sobie wszystko w swoim rytmie poukłada. Jestem pewna, że wody to się nagotował w życiu, więc Kolega niech będzie tak miły i zajmie się wrzątkiem. Jak wygląda czajnik i kran, wierzę, że nie muszę pokazywać. Rozdyskutowaliśmy się tak, że zapomniałam zaproponować herbaty, a mamy wyśmienitą. Synek dużo jej pije. Ja nie powiem, bo też lubię sobie wypić, ale na pewno nie w takich ilościach jak on.
Kolega stawia na ogniu napełniony wodą czajnik.
czajnik. Matka dalej miesza.
Przyjaciel Siekając pietruszkę:
O, widzi Pani Matkowa jak szybko załapał? Nie musiała mu Pani Matkowa niczego pokazywać. Chwycił za czajnik i zalał, jakby robił to od zawsze. Wystarczyło kilkanaście minut na krześle w matkowej kuchni, żeby poczuł się jak w domu. Co za rozeznanie, co za adoptacja.
Kolega:
Adaptacja
Przyjaciel:
Przecież mówię, że adoptacja.
Kolega:
Jak już to adopcja.
Przyjaciel:
Skoro zrozumiałeś co chciałem powiedzieć, to znaczy że wystarczająco jasno się wyraziłem.
Kolega:
Wyraziłeś się niejasno, ale z kontekstu zdania łatwo wywnioskować o co Ci chodziło. Takiego słowa jak adoptacja nie ma. Jeśli tak bardzo Ci na nim zależy, to go sobie używaj, ale musisz też wiedzieć, że ludzie będą Cię poprawiać. Nawet jeśli będzie Ci chodziło o adopcję, to adoptacja nie przejdzie. Ktoś na pewno Ci zwróci uwagę. Chyba że będziesz sam ze sobą rozmawiał. Wtedy jest szansa, że wszystko co powiesz będzie zrozumiałe.
Przyjaciel:
Poczekaj, poczekaj. Czy mi się wydaje, czy Ty w tym momencie mnie pouczasz? A czy przypadkiem nie powinieneś już dawno skończyć liceum, a nie siedzieć w jednej ławce z dwa lata młodszym, tak bardzo niedouczonym gówniarzem? I to jeszcze na języku polskim…
Kolega:
To nie wina mojej polszczyzny.
Przyjaciel:
A może lekcja wychowawcza okazała się zbyt skomplikowana?
Kolega:
Wychowawca mnie nie lubił, ale nie mógł mnie usadzić, bo niczego innego mnie nie uczył. Słuchaj, to że wybitnie siekasz pietruszkę nie znaczy, że masz prawo mówić byle jak, a potem bronić własnych głupot. Jak dla mnie to Ty możesz sobie wymyślić własny język i mamrotać pod nosem co chcesz. Może ktoś Ci kiedyś odmamrota. Niestety, ja tym kimś nie będę.
Przyjaciel:
A teraz to kto mi odmamrotał? Pietruszka? Sam się gubisz w swoich wypowiedziach, a wytykasz błędy innym. Hipokryta. A może hipopokryta? Albo hipopokraka? Będę tak łaskaw i dam Ci trzy wersje soczystej mamrotaniny. Może któraś dotrze.
Do rozmowy wtrąca się gwizd czajnika. Kolega i Przyjaciel mierzą się wzrokiem.
Kolega:
C!
Przyjaciel:
F!
Kolega:
C!
W trakcie sprzeczki Matka stawia przed Przyjacielem miskę, tarkę i marchewkę.
Przyjaciel gwiżdże:
F!
Kolega gwiżdże:
C!
Nagle trzy gwizdy spotykają się w jednej harmonii. Przyjaciel rytmicznie sieka pietruszkę. Do rytmu dołącza Kolega z marchewką i tarką.
Przyjaciel:
I szafka,
Kolega:
i szklanka,
Przyjaciel:
i szlafrok,
Kolega:
szczoteczka,
Przyjaciel:
i tapczan,
Kolega:
i tarka,
Przyjaciel:
taboret,
Kolega:
niteczka,
Przyjaciel:
i słoik,
Kolega:
i stolik,
Przyjaciel:
i sofa,
Kolega:
solniczka,
Przyjaciel:
czkawka,
Kolega:
kaszel,
Przyjaciel:
szelki,
Kolega:
kiszka!
Matka zabiera czajnik z ognia, zalewa dzbanek z herbatą i stawia go na stole, po czym wraca do mieszania.
Przyjaciel:
W garnku z fasolą i solą
Kiszki grają marsza solo,
Sofa skrzypi do tapczana,
A szklanka stoi zalana.
Przyjaciel i Kolega na zmianę:
i szafka, i szklanka, i szlafrok, szczoteczka,
i tapczan, i tarka, taboret, niteczka, i słoik,
i stolik, i sofa, solniczka —
czkawkaszelkiszka.
Kolega:
Nie trzeć, a świecić chce tarka,
Jej ciotka z Francji —
Przyjaciel:
La Tarka,
Kolega:
Leży na stole i czeka
Na oślepionego człeka.
Człek w szumie z morskiej muszelki,
Słucha jak skrzypią mu szelki;
W rytmie:
raz kaszlu,
raz czkawki,
Prosi do tańca nogawki.
Przyjaciel i Kolega na zmianę:
i
szafka, i szklanka, i szlafrok, szczoteczka,
i tapczan, i tarka, taboret, niteczka,
i słoik, i stolik, i sofa, solniczka —
Przyjaciel:
Milknie
mowa do rytmu,
Kolega:
stuka
rytm do mowy,
Przyjaciel:
mowa o jednym z wielu
przemówień niemowy.
Gdy Przyjaciel i Kolega w milczeniu patrzą sobie w oczy, Matka przerywa mieszanie i rozlewa herbatę do szklanek, które razem z łyżeczkami i miodem stawia na stole. Panuje napięta atmosfera. Przyjaciel nożem i łyżeczką wystukuje tremolo na desce do krojenia. W tym czasie Kolega słodzi herbatę miodem i zaczyna mieszać rytmicznie, łyżeczką dzwoniąc i skrobiąc po szklance.
Zapala się światło. Synek siedzi w słuchawkach przy biurku wpatrzony w kręcące się szpule w magnetofonie. Na dźwięk łyżeczki skrobiącej po szklance, zrzuca słuchawki i wybiega z pokoju.
Synek wbiegając do kuchni:
Czy wyście poszaleli?! Totalny brak wyczucia! Głuchota! Zero empatii! Matka, a pozwala na takie rzeczy?! I to jeszcze w naszym domu!
Synek wybiega z kuchni. Matka przykładając wskazujący palec do ust uspokaja zdezorientowanych Przyjaciela i Kolegę. Wciska play w stojącym na kredensie magnetofonie. Słychać nucenie staruszki. Matka wychodzi z kuchni.
Zapala się światło. Wchodzi Synek i siada oparty o drzwi. Zakrywa twarz rękoma.
Matka puka do drzwi:
Syneczku? Ja naprawdę nie chciałam. Chłopcy też nie mieli złych zamiarów. Nie wiedzieliśmy, że jesteś w domu. Wiem. Mogłam się domyśleć, że będziesz nagrywał. Ty się nigdy nie spóźniasz. Ale słyszałeś sam, że nie pozwoliłam, żeby ktoś Cię o to posądzał. Żebyś Ty widział minę tego Kolegi, jak mu wyparzałam język. Tego nie da się opisać. Zresztą Przyjaciel Ci opowie, a może nawet pokaże. On potrafi głupie miny stroić. Pamiętasz jak kiedyś naśladował moją reakcję na dźwięk koziołka, którego nagrałeś w tamtym roku? Byłam przerażona. To było takie straszne i śmieszne równocześnie. Wrzask dziecka wymieszany z krowim muczeniem. Chyba nawet znaleźliśmy nazwę. Czekaj, jak to było…
Synek:
Murzask.
Matka:
Tak, murzask!!
zaczyna się śmiać
Synek:
Dlaczego w domu są metalowe łyżeczki?
Matka:
Wiem, przepraszam. Miałam się ich pozbyć, ale zrozum proszę, nie wszyscy dobrze znoszą, gdy coś drewnianego dotyka ich języka. Kojarzy im się to z wizytą u lekarza. Przyjaciel ma odruch wymiotny na samą myśl o drewnianej łyżeczce.
Synek:
Przyjaciel nie słodzi…
Matka:
Tak, ale myślałam, że skoro podałam miód to się skusi.
Synek:
Dobrze Mamo, rozumiem. Przepraszam, że tak się zachowałem, ale wiesz, że tego nie kontroluje. Niech chłopaki idą do mojego pokoju. Ja zaraz przyjdę.
Matka wraca i wyłącza magnetofon.
Matka:
Chłopcy, zabierzcie herbatę i idźcie do pokoju. Synek zaraz przyjdzie.
Kolega i Przyjaciel wychodzą. Matka siada na krześle.
Synek przemywa twarz wodą i wychodzi.
Kolega i Przyjaciel wchodzą
Kolega:
Co to było?
Przyjacel:
Co to jest?! Panie Kolego, to jest Nagra IV-S.
zatrzymuje się przed włączonym magnetofonem
Magnetofon szpulowy o niesamowitej czułości i precyzji z jaką potrafi rejestrować dźwięk.
uśmiecha się
Synek lepiej by tego nie powiedział.
Kolega:
Miałem okazję słyszeć jak Synek się wypowiada, i muszę Ci powiedzieć, że trochę inaczej dobieracie słowa. Co go tak zezłościło?
Przyjacel:
A, to. Mizofonia.
Kolega:
Mizo… co?
Przyjacel:
Misos po grecku to „nienawiść”, a phone to „dźwięk”, czy jakoś tak. Chodzi o dziwny rodzaj nadwrażliwości na dźwięki.
Kolega:
Ale przecież on był w drugim pokoju…
Przyjacel:
Musisz wiedzieć, że w tym domu Synek jest wszędzie. Wszyscy się do tego przyzwyczaili i zaakceptowali.
Wchodzi Synek i siada Matce na kolanach. Chwilę siedzą wtuleni w siebie, po czym Matka nalewa Synkowi herbatę. Synek wychodzi z herbatą, a Matka wraca do mieszania.
Kolega z zakłopotaniem:
Wszędzie?
Przyjacel:
Dlatego do niego przyszliśmy. To geniusz, który jest nam potrzebny, a my jemu.
Wchodzi Synek.
Kolega:
Muszę do łazienki.
odstawia szklankę przy szpulowcu i wychodzi
Synek:
To ten geniusz?
Przyjaciel:
Przecież sam słyszałeś.
Synek:
Różne smutne rzeczy o nim słyszałem, ale czegoś takiego się nie spodziewałem. Sam pisze?
Przyjaciel:
To akurat pisaliśmy razem na polskim, tak dla zabawy, ale ma bardzo dużo napisanych wierszy. Nic z nimi nie robi, bo uważa, że na papierze tracą sens.
Synek:
To niech je nagrywa.
Przyjaciel:
O to to! Po to tu jesteśmy. Tylko jest mały problem. Mikrofon go paraliżuje. Dzisiaj się udało, bo nie miał pojęcia, że jest nagrywany.
Synek:
A próbował samemu się nagrywać?
Przyjaciel:
Jak samemu?
Synek:
Normalnie. Zamyka się w pokoju z rejestratorem dźwięku i gada do czterech ścian.
Przyjaciel:
Jaki rejestrator, Przyjacielu, zapomnij. W domu bieda piszczy, w szkole książki pożycza od ludzi, a ty mu się każesz zamykać z rejestratorem? W pokoju? On razem z matką i trzema braćmi mieszka w kawalerce…
Wchodzi Kolega z plecakiem i zaczyna odkładać na miejsce wyciągnięte z niego rzeczy, po czym staje przed lustrem i zaczyna się sobie przyglądać. Przemywa twarz wodą i wychodzi.
Wraca Kolega.
Synek:
No Kolego, właśnie mówiłem Przyjacielowi, że niezły popis dałeś. Muszę przyznać, że czegoś takiego się po Tobie nie spodziewałem.
Kolega z zakłopotaniem:
Twój monolog też niczego sobie.
Synek podaje Koledze pozostawioną przez niego szklankę:
W tym domu trzeba trochę uważać. Jest tu dużo elektroniki. Chwila nie uwagi i po zabawie.
Przyjaciel:
Panowie, nawet nie wiecie jak ja się cieszę, że w końcu możemy się spotkać, a do tego w tak sprzyjających warunkach.
Synek siada przy szpulowcy i go wyłącza.
Synek:
Warunki zawsze są sprzyjające. Trzeba być czujnym i…
Kolega:
Cierpliwym?
Przyjaciel:
O to to!
Synek:
Przyjaciel mi wspominał, że piszesz wiersze.
Kolega:
Układam.
Synek:
A co to za różnica?
Kolega:
Układam, ale nie zapisuję.
Synek:
Widzę, że pan czepialski mnie odwiedził. Możemy się tak łapać za słówka, ale to chyba utrudni rozmowę.
Kolega:
A co z Synka cierpliwością?
Synek:
Powiedziałem, że utrudni, a nie opóźni.
Kolega:
Ale chyba jedno z drugiego wynika.
Synek:
Jeśli ktoś miał okazję się napatrzeć na sporą ilość utrudnień, to później uporanie się z nimi zajmuję mu chwilę. Przyznaję, że Kolega zdaje się być utrudnieniem, z którym nie miałem przyjemności się spotkać, ale wystarczy otworzyć dwie pary drzwi, i już, rozwiązanie gotowe.
Kolega:
A w czym ja przeszkadzam?
Synek:
Mnie? W niczym. Przyjacielu, a Tobie?
Przyjaciel:
Absolutnie w niczym.
Synek:
Zostajesz tylko Ty, i Twoja odpowiedź. Może być bolesna, ale najważniejsze, żebyś był szczery wobec siebie.
Kolega:
Nie do końca rozumiem, co mi Synek próbuje powiedzieć.
Przyjaciel z uśmiechem:
Bawi się w psychologa.
Kolega:
A ja myślałem, że przyszliśmy do realizatora, a nie do terapeuty.
Synek:
Często jedno z drugim idzie w parze. Tu i tu trzeba się umieć wsłuchać. Czasem jest to ptak, a czasem człowiek. Zdarzy się też cisza, którą należy traktować jak każdy inny dźwięk. Ona swoje wie, i chętnie się tą wiedzą dzieli.
Matka przestaje mieszać i gasi ogień pod garnkiem. Wyciąga kasetę z magnetofonu. Siada przy stole i wpatrzona w okno palcem przewija taśmę w kasecie.
Chwila milczenia.
Przyjaciel:
Nagrałeś to?
Synek:
Nie, ale myślę, że Kolega zapamiętał.
Przyjaciel:
Szkoda, bo byłoby niezłe intro: „ona swoje wie, i chętnie się tą wiedzą dzieli…” I teraz wchodzi kolega z wierszem o niej. Nie musi być o ciszy, ale na przykład o wiośnie, wenie, śnieżycy, matce… no nie wiem, się wymyśli.
Synek:
No widzisz, i tu mamy do czynienia z największym utrudnieniem, jakie spotyka wielu twórców.
Przyjaciel:
Ona?
Synek:
Wymyślanie.
Kolega:
Myślałem, że Synek lubi się dzielić przemyśleniami.
Synek:
Myślałeś, i znów sobie wszystko utrudniłeś. Przyjacielu, Kolega zdaje się być koneserem utrudnień.
Kolega:
Jednak łapanie za słówka nie jest Synkowi obce. Jestem pod wrażeniem. Brawo! Myślę, że… o przepraszam, ja nie myślę, tylko widzę, że nie będzie łatwo.
Przyjaciel:
Już nie jest.
Synek:
To może teraz spróbujemy się pobawić w konkrety?
Przyjaciel:
Świetny pomysł! Można? Dziękuję. Przyszliśmy do Synka, ponieważ uważamy, że twórczość Kolegi…
Kolega:
Ty uważasz.
Przyjaciel:
Uważam, że twórczość Kolegi idealnie wpisuje się w to co robimy.
Synek:
A co my robimy?
Przyjaciel:
Działamy.
Synek:
Dobrze wiedzieć.
Przyjaciel:
Błagam, nie teraz. Chcesz, żebym głośno powiedział jak wiele istotnych, żeby nie powiedzieć kluczowych rzeczy robisz Ty, a jak mało znaczącym przydupasem jestem ja?
Kolega:
Chyba właśnie powiedziałeś.
Przyjaciel:
Powiedziałem, bo mi to nie przeszkadza. Nie chodzi tu o mnie, ani o moje zasługi. Moja ważność przez to wcale nie cierpi. Kocham swoje życie, nawet jeśli inni nie widzą w nim nic nadzwyczajnego. Wiem też, że Synek je kocha, dlatego się przyjaźnimy. Wybaczam mu wszystkie uszczypliwe komentarze i jakieś aroganckie uniesienia, bo wiem, że w głębi jest złotym człowiekiem. Serce ma pojemniejsze, niż wszystkie dyski tego świata. Tak samo wierzę, że Kolega jest równie dobrym ziomeczkiem, który stosuje inny rodzaj zniechęcania ludzi do siebie. Dlaczego tak macie, tego nie wiem. Nie mnie to oceniać. Najzwyczajniej w świecie uwielbiam z Wami przebywać i obserwować jak wypływa z Was dobro. Słowa Kolegi i dźwięki nagrane przez Synka według mnie mają wiele wspólnego, więc czemu by tego nie połączyć? Oczywiście, możemy przez następną godzinę wbijać sobie szpileczki w uszy i zmarnować potencjał jaki drzemie w dzisiejszym spotkaniu. Zresztą wiecie co, muszę się odlać.
Zapala się światło. Wchodzi Przyjaciel. Nie robi nic nadzwyczajnego. Koszysta z toalety, myje ręce i wychodzi. Gaśnie światło.
Matka kończy przewijanie. Wyciąga z szafki pudełko, które razem z kasetą odkłada na miejsce. Sięga po inną kasetę i słuchawki. Kasetę wkłada do magnetofonu, do którego podpina słuchawki. Włącza magnetofon i siada w słuchawkach przy stole.
Przyjaciel wychodzi.
Kolega:
Ile minut mieści się na jednej szpuli?
Synek:
Dziewięćdziesiąt.
po chwili milczenia
A Ty piszesz… układasz wiersze tylko po polsku?
Kolega:
Tak.
Wraca Przyjaciel.
Przyjaciel:
I co, nagraliście coś?
uśmiecha się
Synek:
W łazience nie ma mikrofonu.
Przyjaciel:
A widzisz. Niepotrzebnie się starałem zsynchronizować rozporek z opadaniem deski.
Kolega:
Nie ma szans, żebym coś nagrał.
Przyjaciel:
Skąd ta pewność?
Kolega:
Wiele razy próbowałem, i brzmiałem jak robot.
Przyjaciel:
Dlatego, że Pan Zenon i jego rudy wąs są wybitni w rozpraszaniu. Może i apele szkolne potrafi nagłośnić, za to o rejestracji artysty nie ma pojęcia. Zresztą dyrektorka ma tak nieludzki głos, że mogło przejść na mikrofon.
Synek:
Pan Zenon podstawia pod nos mikrofon przeznaczony do nagrywania stopy perkusyjnej, więc się nie dziwię, że ludzie brzmią jak brzmią.
Przyjaciel:
Słyszysz? Na stopę perkusyjną mi Kolega nie wygląda, więc wszystko jasne. Synek ma mnóstwo mikrofonów. Jakiś ludzki na pewno się znajdzie.
Synek:
A może tu nie chodzi o mikrofon. Sam od lat nie mogę zrozumieć, co złego jest w skrobaniu nożem po talerzu, albo w dotykaniu zębami widelca. Moja reakcja łączy się z poziomem stresu jaki w danym momencie we mnie grasuje. Kiedy mam dobry dzień i chodzę uśmiechnięty od ucha do ucha, to dopiero po chwili, kiedy Matce przypadkiem omsknie się łyżeczka, albo nóż i zaskoczy mnie przeprosinami, wtedy dopiero zaczynam zwracać uwagę na metaliczne przydźwięki. Jeszcze dziwniejsze jest to, że zarejestrowane skrobania nie są dla mnie takie straszne jak te, które się dzieją na żywo. Jutro jak będę zgrywał taśmy na komputer, to nawet nie zwrócę uwagi na Wasze mieszanie łyżeczkami. Chyba że wybitnie zagraliście na szklankach, to wtedy mam obowiązek to zapętlić i użyć w kompozycji. Mówię to wszystko, bo uważam, że przyczyną nie jest sam dźwięk. To musi mieć swoje podłoże gdzieś daleko w przeszłości. Wydaje mi się, że u Kolegi sytuacja wygląda podobnie. Może się okazać, że mikrofon nie jest niczemu winny. A może jest. Tego nie mogę stwierdzić. To tylko moje podejrzenia. Dopóki Kolega nie zacznie się temu świadomie przyglądać, nie dowie się gdzie leży problem. Jest szansa, że coś niepodziewanie okaże się lekarstwem na wszystkie blokady. Moja babulina za życia potrafiła wydobywać z siebie dźwięki, które były jak miód dla moich uszu. Bardzo często ją nagrywałem. Uwielbiałem to robić. Babcia nie była zawodową pieśniarką. Nuciła melodie z czystej miłości do muzyki. Nikt jej niczego nie kazał, a ona sama nie miała żadnych oczekiwacń wobec swojego śpiewu. Robiła to tak o, po prostu, dla siebie. Dlatego uwielbiam nagrywać wszystko co nie jest zaaranżowane. Dla mnie cały świat śpiewa i gra, nie wiedząc o tym. Wydaje mi się, że nasze podejście do twórczych działań jest bliskie melodiom mojej babuliny. Chcemy robić to tak o, po prostu, dla siebie. Bo w obliczu piękna jakie daje nam świat, podkreślam, za darmochę, co my możemy wnieść więcej? My musimy być transparentni, żeby swoimi wymysłami nie przysłonić istoty tego co w nas piękne, i co samo chce się ujawnić.
Matka się wzrusza.
Przyjaciel ze łzami w oczach:
Błagam, powiedz, że to się nagrało.
Synek:
Słuchaj Kolego, mam pewien pomysł. Oczywiście wszystko od Ciebie zależy. Nic na siłę. Jakiś czas temu udało mi się zrobić porządek w nagraniach plenerowych. Zbierałem je przez cały rok. Mamy tam dźwięki od wiosny, aż do zimy. Wybrałem moim zdaniem najciekawsze momenty i spróbowałem połączyć je w jedną porę roku. Brzmi dziwnie, ale to chyba dobrze. A właśnie, bo zapomnę. Panowie poeci mi powiedzą czy jest jakaś różnica między czymś dziwnym, a czymś zadziwiającym?
Przyjaciel:
To zależy…
Kolega:
Od czego niby?
Przyjaciel:
Od nas. Dla ludzi jesteśmy dziwakami, a sami siebie co chwila zadziwiamy.
Kolega:
No dobrze. Niech Synek kontynuuje zadziwianie.
Synek:
Założysz słuchawki. Usłyszysz na nich wspomnianą porę roku. Możesz po prostu wysłuchać nagrania do końca i nic nie powiedzieć. Jeżeli coś Cię ruszy, to po prostu mów.
Kolega:
A mikrofon?
Synek:
A widzisz tu jakiś?
Kolega:
Nie widzę. W kuchni też nie widziałem, więc stawiam, że gdzieś tu jest.
Synek:
Właśnie po to te dźwięki. One mają zabrać stąd mikrofon. A najlepiej, jakby dały radę zabrać cały ten blok do miejsca, gdzie będziemy mogli zapomnieć o wszystkich ustaleniach tego świata, mimo że dźwięki, które usłyszysz z niego pochodzą. Po prostu się wsłuchaj. Reszta przyjdzie sama.
Kolega po chwili zastanowienia próbuje odstawić szklankę na stolę, obok szpulowca. Ubiega go Przyjaciel i odbiera od niego szklankę.
Przyjaciel:
Ja wyniosę szklanki.
Synek podaje słuchawki Koledze.
Kolega:
Czy mogę zostać sam?
Synek:
Jasne. Pomogę Matce nakryć do stołu. Tutaj włączasz.
Przyjaciel i Synek wychodzą. Kolega trzymając w rękach słuchawki siada na krześle przed szpulowcem.
Wchodzą Przyjaciel i Synek. Odstawiają szklanki i stają nad Matką. Matka zdejmuje i odłącza słuchawki. Z głośników magnetofonu dobiegają spokojne dźwięki natury.
Synek szeptem:
Wymieniłaś kasetę?
Synek zakłada słuchawki i włącza szpulowca.
Matka skinieniem głowy odpowiada Synkowi. Przyjaciel nagle wybiega z kuchni. W magnetofonie słychać nasilający się szum wiatru i pojedyncze krople deszczu.
Zapala się światło i wbiega Przyjaciel. Podnosi deskę i nerwowo próbuję rozpiąć pasek. W momencie, w którym jest gotów zsunąć spodnie słychać potężny grzmot.
Gaśnie światło.
Gaśnie światło.
Gaśnie światło.
Słyszymy burzę, która błyskawicami co jakiś czas rozświetla okna. Z pokoju dobiega spokojny głos Kolegi.
Droga moja, moja droga mleczna mgło,
Ponocne zagęszczenie nie pomogło;
Dusza musza, sieć pajęcza,
W sieci ten czas, i ta tęcza…
Wtenczas zginąłem snem życia zabity,
W sam czas obudził mnie rechot żab, i Ty
Mglista listo spraw, proszę spraw
Bym uwierzył w choć jedno z praw.
Co ze mnie wyrośnie? Rogi czy skrzydła?
Co to igrzyska? Czemu w mych snach skrzy się mgła?
Mamo, wiedzieć mam ochotę
A nie pleść sieć, którą plotę.
Trwa olimpiada tęczy i gwiazd. W mych snach
Płaczą Anioły, diabeł tańczy na łzach,
Ogień się skrapla, iskrzy mgła…
— Ojcze
— Czego?
— Co to za gra?